Obudziłam się z krzykiem na myśl, że zostałam zabita podczas Igrzysk. Chwyciłam za nóż, leżący na taborecie obok łóżka i podniosłam się do pozycji siedzącej, ciężko dysząc, gotowa rzucić się na napastnika z nożem.
Moja macocha stała z założonymi rękoma na piersiach, przypatrując mi się. Spojrzałam na nią szeroko otwartymi oczami, które nienaturalnie szybko przystosowały się do promieni słońca, które wpadały przez okno. Patrzyłam na macochę, jakbym chciała ją zabić. Moja dłoń ściskała rękojeść noża z tą samą siłą, co kilka minut temu.
- I co? - spytała, unosząc brwi - Będziesz tak siedzieć z tym nożem i w przepoconej koszuli, czy może pójdziesz się umyć i zasiądziesz do śniadania?
Miała rację. Moja koszula, jak zresztą całe ciało, było przepocone do granic możliwości. Westchnęłam i w tym samym momencie opuściłam rękę, zarzucając nogi na ziemię, a przedmiot odkładając na swoje miejsce.
Wstałam, poprawiając kołdrę na swoim łóżku i nakrywając ją kocem. Mój pies, który siedział w rogu pokoju od początku tego zdarzenia, patrzył na mnie na wariatkę. Jednak po chwili zrobiłam wyjątkowo głupią minę, podrapałam go za uchem, na co zareagował donośnym szczeknięciem. Tym samym wywołał u mnie uśmiech.
Przeszłam przez kuchnię, gdzie siedziała dwójka mojego rodzeństwa wraz z macochą, która podawała śniadanie. Rzuciłam w stronę stołu przelotne spojrzenie i poczułam, jak burczy mi w brzuchu.
Odkręciłam ciepłą wodę i powoli zanurzyłam się w wodzie, do której nalałam resztkę swojego pomarańczowego płynu. Był to rarytas, nie wszyscy je mieli. Dzięki temu, że Maria, moja macocha, pracowała w fabryce, gdzie łowione przez nas ryby poddawano "obróbce", Kapitol przysyłał nam co miesiąc paczkę z tamtejszymi smakołykami, żywnością i różnymi produktami chemicznymi.
Na sam zapach, jaki wypełnił łazienkę uśmiechnęłam się i choć na moment zapomniałam o dożynkach.
Pomimo tego, że ośrodki szkoleniowe były tylko w dwóch pierwszych dystryktach Panem, ja również od małego byłam szkolona na zabójcę. Maria wiele dała, by każde z jej "dzieci" było gotowo na wszystko. Nawet na to, by poradzić sobie na arenie. Dlatego od piątego roku życia chodziłam na treningi, które odbywały się trzy razy w tygodniu. W ciągu dwóch lat odnalazłam swoje powołanie - były to noże i walka wręcz; potrafiłam posługiwać się zarówno mieczem, jak i po prostu się bić. Pomimo swojej drobnej postury, byłam bardzo silna. Przyczyniła się do tego również praca - słabych nie chciano. Mój dystrykt specjalizuje się w rybołówstwie, a co za tym idzie, umiem również posługiwać się trójzębem. Innymi słowy... jestem urodzoną maszyną do zabijania.
Po chwili usłyszałam pukanie do drzwi i chrząknięcie.
- Śniadanie gotowe - moja macocha zasygnalizowałam swoim nerwowym tonem. Nie była taka zła, kochała nas. Ludzie z zewnątrz tego nie widzieli, plotkowali. Ale ja i moje rodzeństwo znaliśmy prawdę.
Przemyłam twarz wodą i spojrzałam na zegarek. Zostały dwie godziny do dożynek... a ja właśnie przypomniałam sobie swój sen.
Biegłam pod górę, uciekając przed jednym z zawodowców. Z dziewczyną zawarłam sojusz, kilka dni temu, jednak teraz pozostałyśmy tylko my dwie. Nie widziałam nic, prócz błękitnego nieba. Moje nogi odmawiały posłuszeństwa. Z miejsca, gdzie niegdyś miałam ucho, ciekła krew. Dziewczynę zaś pozbawiłam lewego nadgarstka i niemalże złamałam kark, przez co sunęła za mną niczym widmo z przekrzywioną głową. Musiałyśmy wyglądać tragicznie. Sądziłam, że mam większe szanse i odwróciłam się. Niestety, na moje nieszczęście; w tym samym momencie rzuciła w moją stronę siekierą, a ja marzyłam tylko o tym, by po raz ostatni zobaczyć słońce. I udało się. Lecz chwilę po tym... moja głowa leżała kilka metrów od ciała.
Nie bałam się Igrzysk.
Bałam się umrzeć.
- Isabelle! - Maria krzyknęła, przywracając mnie do porządku. Posłusznie wyszłam z wanny, założyłam na siebie białą sukienkę, a na szyi powiesiłam rzemyk z drewnianą rybką. Dotknęłam wisiorka i westchnęłam - jedyna pamiątka po mojej mamie.
Wyszłam z łazienki i po chwili zajęłam miejsce przy stole. Pasta rybna zdobiła dwie bułki na moim talerzu, a obok tego stał kubek z ciepłym kakao. Maria usiadła wraz ze mną i moim rodzeństwem - bliźniętami; Eleonor i Conorem. Obydwoje mieli po 16 lat.
Uśmiechnęliśmy się do siebie i zaczęliśmy w spokoju jeść. Po kilku minutach nasze talerze były puste i pukanie rozległo się do drzwi. Mój brat wstał i je otworzył. Wydały z siebie nieprzyjemny dla ucha zgrzyt, na który zareagowałam przymknięciem oka. W progu ukazał się Deniss - mój przyjaciel, od dawien dawna. Mieliśmy tyle samo lat i jeśli los nam będzie sprzyjać i nie zostaniemy dziś wylosowani, zaoszczędzimy sobie nerwów na dożynkach do końca życia. A już na pewno, do momentu, gdy moje rodzeństwo ukończy dziewiętnaście lat i moje dzieci w przyszłości.
- Dzień dobry, pani Minss - powitał moją macochę, na co odpowiedziała mu uśmiechem - Cześć Conor - podał dłoń mojemu bratu, po czym zaczęli rozmawiać.
Korzystając z chwili, wzięłam siostrę do pokoju i otworzyłam swoją szafę.
- Maria kazała Ci to dać - wyjęłam beżową sukienkę, idealnie szytą na nią.
Eleonor wzięła ją i przejechała palcami po materiale.
- Dzięki... - burknęła. Nigdy nie miałyśmy dobrego kontaktu. Nigdy ze sobą za dużo nie rozmawiałyśmy. Praktycznie tylko w dzień dożynek i w święta, wymieniałyśmy więcej, niż trzy zdania.
Już chciała wyjść, kiedy chwyciłam jej nadgarstek.
- Hej, poczekaj... - szepnęłam cicho. To były momenty, kiedy odzywał się we mnie człowiek. Nie morderca. - Tak rzadko ze sobą rozmawiamy... dlaczego musimy to robić tylko w TAKIE dni?
Moja siostra przełknęła nerwowo ślinę. Usiadła obok mnie na łóżku i przyjrzała się sukience, którą jej dałam.
- Dlaczego dałaś mi tą sukienkę?
Jej pytanie zbiło mnie z tropu. Ściągnęłam brwi, dotykając materiału.
- Należała do mamy - odpowiedziałam. Byłam pewna, że tyle jej wystarczy.
- Czy ona... - zawahała się, a wtedy ja ścisnęłam jej dłoń - Czy ona chciałaby, żebym ją założyła? - dokończyła, niepewnym głosem.
Uśmiechnęłam się do niej tak ciepło, jak tylko umiałam. Widząc to, również się uśmiechnęła.
- Słuchaj, to że spędziła z Wami... może kilka godzin, nie oznacza, że Was nie kochała - wyjaśniłam, patrząc jej w oczy - Jestem pewna, że chciałaby, żebyś ją założyła. I gdyby tylko mogła, sama by Ci ją dała.
Na tym skończyła się nasza rozmowa, bo z kuchni dobiegały nas krzyki Deniss'a i Conora.
Cała nasza piątka wyszła z domu przed godziną dziesiątą. Po drodze spotkałam wielu znajomych; Kinette - córkę burmistrza, Olivię - koleżankę z ławki, Michell'a - mojego byłego chłopaka... i mnóstwo innych znajomych ze szkoły. Jednak to nie było ważne. Ważne było to, co miało się za chwilę stać.
- Następny!
Podeszłam do stolika i automatycznie wyciągnęłam rękę. Kątem oka spostrzegłam, że mój brat robi to samo, a moja siostra stoi tuż za mną.
Cicho syknęłam, kiedy poczułam, że coś wbija mi się w palec. Odcisnęłam krew na papierze i idę do reszty w moim wieku, kiedy słyszę "Następny!".
Zerkam na scenę, na którą wchodzi burmistrz. Zaczyna mówić to samo, co zawsze. Z niecierpliwością czekam na dalszy rozwój sytuacji.
Opiekunka naszego Dystryktu wygląda, jakby urwała się z choinki. Maya wchodzi na scenę, a z jej zielonych ust wydobywa się niski ale słodki głos. Kobieta ma na sobie zielony kostium, ogromnie wysokie buty i zielono-turkusową perukę.
Przewróciłam oczami i nawet nie patrzę na wyświetlany film, a kilka moich koleżanek uśmiechnęło się na mój gest. Mogę zacytować cały tekst z tej produkcji.
- A teraz! Panie i Panowie, Chłopcy i Dziewczęta... wylosujemy tegorocznych trybutów!
Zaciekawiona spoglądam na twarze moich rówieśniczek. Żadna się nie wyrywa?
- Panie mają oczywiście pierwszeństwo...
Chwila napięcia wypełniła całe moje ciało, cały mój umysł. Zaczęłam przestępować z nogi, na nogę, a moją wargę zaczęły ranić moje własne zęby.
- Eleonor Minss.
Na te słowa momentalnie zamknęłam oczy. Po chwili jednak je otworzyłam i to, co zobaczyłam spowodowało, że krew mnie zaczęła powoli zalewać. Moja siostra dumnie kroczyła w stronę sceny - była przerażona! Nigdy nie była taka, jak ja. Nigdy nie radziła sobie na treningach. Ledwo co szło jej łowienie ryb, a co dopiero walka...
- Teraz panowie! - Maya zaświergotała po raz kolejny i podeszła do drugiej kuli. Znów zaczęła w niej grzebać, aż nienagannym ruchem wyjęła złożoną karteczkę.
Szybko podeszła do mikrofonu, a ja miałam ochotę uciec. Jeśli zostanie wylosowany...
- Conor Minss! - oznajmiła ucieszona, a to wyprowadziło mnie z równowagi. Stałam, patrząc jak mój brat powoli idzie na scenę. Głowę miał zwieszoną, też nie był tym zachwycony. Radził sobie lepiej niż Eleonor, ale... oni obydwoje mieli lewe ręce, taka była prawda.
Poczułam, jak krew pulsuje mi w głowie, a dłonie zaciskają się w pięści. Niczym taran, zaczęłam przesuwać się do przodu, brutalnie odpychając ludzi, którzy stoją mi na drodze. Czułam na sobie obiektywy kamer, czułam, że jestem właśnie filmowana. Jednak nie dbałam o to.
- Nie zgadzam się! - zaczęłam krzyczeć, wzbudzając zainteresowanie swoją osobą - Nie zgadzam się! - wrzask wydobył się z mojego gardła, zaczęłam wrzeszczeć jak oszalała. Moja siostra zaczyna płakać, brat zaciska zęby, żeby nie wybuchnąć szlochem. Zauważyłam to i zaczęło ściskać mnie serce.
- Słyszycie?! Nie oddam wam ich! - weszłam na pierwszy stopień, jednak po chwili Strażnicy Pokoju ściągają mnie. Zaczynam wić się jak oszalała, zaczynam ich kopać i po chwili udaje mi się rozluźnić ich uściski - Kapitol ich nie zabierze!
Zaczerpnęłam głębszy wdech i znowu zacisnęłam pięści, patrząc na ich dwójkę.
- Jeśli chcecie mieć trybuta z Czwartego Dystryktu - weźcie mnie.
Strażnicy Pokoju biorą pod ramię moją siostrę. No tak. Nie mogłam zająć miejsca ich dwójki. Gdy prowadzą ją w moją stronę, poczułam jak po chwili wpada w moje ramiona i mocno mnie obejmuje. Jej łzy opadają na moją sukienkę, a jej szloch na zawsze pozostaje w mojej pamięci. Jednak i tak jesteśmy rozdzielone.
Dumnie idę ku podestowi, gdzie czeka już na mnie tegoroczna opiekunka, jak i mentor - Finnick Odair. Spojrzałam na mojego brata, który bez pardonu przylgnął do mnie, jakbym była dla niego jedynym ratunkiem. Jednak bardziej pomóc nie mogłam. Przymknęłam powieki i pogłaskałam go, po jego bujnej, blond czuprynie. Chciałam, żeby to był już koniec. Jeśli miał już brać udział w Igrzyskach, to tylko u mojego boku. Zrobię wszystko, żeby wygrał. Nawet jeśli miałabym przepłacić własnym życiem.
Niespodziewany zwrot akcji. Z tłumu wyłania się Deniss, który popatrzył na mnie smutnym wzrokiem. "Przepraszam", wypowiedziałam bezgłośnie, mając ochotę się rozpłakać. Jednak on kręci głową na boki, po czym otwiera usta:
- Zgłaszam się na trybuta!
Zacisnęłam powieki, nie wierząc w to, co słyszę. Po chwili otworzyłam je i tym bardziej nie wierzyłam w to, co usłyszałam, ani w to, co zobaczyłam. To nie Deniss się zgłosił, a... Michell.