wtorek, 11 grudnia 2012

Rozdział 2

   Popatrzyłam na wielki ekran i uśmiechnęłam się pod nosem. Zmrużyłam delikatnie powieki i odetchnęłam, jak gdybym zrzucała z siebie ogromny ciężar. Spojrzałam na swoje splecione palce i dopiero teraz ocknęłam się, że zaciskam je tak mocno, że stały się niemalże sine. Natychmiast opuściłam je wzdłuż nóg, aby po chwili zapleść je na piersiach i mocno do siebie przycisnąć. Po raz kolejny odetchnęłam. Popatrzyłam przed siebie i zorientowałam się, że nadal siedzę tyłem do publiczności. Odwróciłam się na wygodnym, czerwonym krześle przodem do zebranych Kapitolińczyków. Spojrzałam prosto na ich twarze, zszokowane twarze i nie wiedziałam co powiedzieć. Ceaser złapał mnie za rękę i mocno ją ścisnął. Tak oto miałam za sobą pierwszą część mojej długiej opowieści.
   - Na nagraniu nie widać tych wszystkich emocji - zaczął prezenter, patrząc na mnie, a ja poczułam jak cały kraj wymaga ode mnie odpowiedzi.
   - Tak, to prawda - odpowiedziałam, nie mogąc spojrzeć mężczyźnie w oczy. Przed nami była długa droga, musiałam opowiedzieć wszystko ze swojej bolesnej perspektywy zawodowcy.
   - Kiedy usiadłaś tutaj po raz pierwszy, już wiedziałem, że jesteś silna - ponownie podjął rozmowę, zachęcając mnie do uśmiechu. Nie nastąpiło to. Zrezygnowany westchnął, rozkładając się wygodnie na krześle.
   - Wracając do Igrzysk - popatrzył na mnie z uniesionymi, pomarańczowymi brwiami, które idealnie pasowały do włosów o tym samym kolorze. - Ja i jak podejrzewam, całe Panem - tutaj zrobił ruch ręką, zataczając wokół publiczności - Czekamy na to, żebyś opowiedziała nam wszystko.
Więc to nie był koniec, tak? Więc naprawdę chcecie wiedzieć więcej?
Popatrzyłam po publiczności, niemalże po każdej, zrekonstruowanej twarzy, jakiegoś czuba, który za rok znowu będzie się cieszył, jak zobaczy trybuta, który będzie siedział na moim miejscu.
   - Dobrze - przytaknęłam i wzruszyłam ramionami, jak gdyby mnie to w ogóle nie obchodziło. Tak naprawdę - wszystko się we mnie gotowało. Wszystko. Dosłownie.
   - Chcecie wiedzieć? - zwróciłam się oschle wobec tłumu, jednak zaraz opanowałam się, wiedząc, że nie mogę nagrabić swoim przyszłym trybutom, nad którymi będę sprawować pieczę. - Chcecie wiedzieć? - uśmiechnęłam się, powtarzając swoje pytanie, nieco głośniej.
Ludzie zaczęli klaskać, wywoływać moje imię, jak zwierzęta w klatce. Jak zwierzęta...
Przymknęłam oczy i otworzyłam usta...

...Patrzyłam jak muskularny chłopak, o bujnych blond włosach idzie ku scenie. Widziałam też, że Deniss patrzy na niego wyjątkowo zawistnym wzrokiem - niemalże takim, jak wtedy, gdy Michell porzucił mnie dla jasnowłosej, prymitywnej Caroline, której słoma z butów wystawała, a i tak była jedną z najbogatszych w naszym dystrykcie.
Myśląc o Caroline przypomniało mi się pewna zdarzenie...
Któregoś dnia, w lecie, przechodziłam wraz z bratem przez Plac Sprawiedliwości. W życiu codziennym, był on najzwyczajniejszym targiem, gdzie mieszkańcy handolowami między sobą. Wracaliśmy wtedy z treningu, a moje biodra zdobił wtedy pas z nożami. Otóż, mój trener - który pałał do mnie nieprzeciętną sympatią i poświęcał mi o wiele więcej czasu, niż innym - pozwolił mi zabrać komplet ze sobą, bym mogła poćwiczyć przez weekend.
No więc, wraz z bratem szłam przez Plac, gdzie prawie na każdym kroku spotykałam kogoś znajomego, który zajmował mój czas, a ja miałam ochotę wyjąć jeden z tych noży i rzucić nim.
Przechodząc obok stoiska Ivette - uroczej staruszki, która pomagała swoim wnukom w sprzedawaniu ryb, Caroline zaczęła wykrzykiwać obelgi w moją stronę. Czułam, jak krew się we mnie gotuje i mordercze myśli napływają do głowy. Nie powinna była tego robić. Nie powinna w taki sposób się do mnie odzywać. Bardzo dobrze wszyscy wiedzieli, że byłam groźnym zawodnikiem. Zirytowana całą tą sytuacją odeszłam od brata i zaczęłam iść w stronę dziewczyny. Bez słowa podeszłam do niej i zacisnęłam pięść. Wymierzyłam jej idealnie pod oko. Caroline zatoczyła się, a ja jedynie rozejrzałam się, czy nie ma nigdzie w pobliżu Strażników Pokoju. Wszyscy byli cicho. Słychać było tylko głęboki oddech Caroline i chrapliwy dźwięk z mojego gardła, gdy zadałam jej cios nożem w sam obojczyk. Po tym splunęłam jej pod nogi, odwróciłam się na pięcie i odeszłam. Ivette poklepała mnie po ramieniu, a ja uśmiechnęłam się do niej, wytarłam nóż z kilku kropel krwi i ruszyłam z Conorem w stronę domu.
Teraz na pewno stała gdzieś w tłumie siedemnastolatek i patrzyła, jak jej ukochany wystawia się na pożarcie innym trybutom. W sumie, co z tego? Znając ją, za godzinę, może dwie, zacznie obściskiwać się z innym. Michell zaś wszedł już po schodach i zajął miejsce obok mnie.
Spojrzałam na Conora, który odwrócił się, żeby zejść, jednak przed tym zerknął na mnie, a jego oczy wyrażały wszystko. Po chwili jednak Michell popatrzył na mnie i wyciągnął w moją stronę dłoń. Patrzyłam na niego spod byka, jednak... hej, byłam z Dystryktu Czwartego, tak? Tak. Było duże prawdopodobieństwo, że wezmą mnie do zawodowców, tak? Tak.
Szeroko się uśmiechnęłam, chcąc zgrywać radosną z tego powodu, że zajęłam miejsce siostry. Uścisnęłam jego dłoń i w tym samym momencie rozległ się wesoły głos Mai:
   - Pogratulujmy tegorocznym ochotnikom z Dystryktu Czwartego! - wykrzyknęła, a publiczność zaczęła bić brawa. Czując, że kamery mnie obserwują, uniosłam wyżej podbródek i lekko uniosłam kącik ust. Niech inni trybuci, oglądając mnie, już wiedzą, że nie będą mieli łatwo.
   - Pożegnajmy Isabelle Minss i Michell'a White'a!
Po tych słowach odwróciliśmy się ruszyliśmy w stronę drzwi Pałacu Sprawiedliwości. Kiedy się za nami zatrzasnęły, uświadomiłam sobie, że osiemnastoletni rozdział mojego życia zostaje zamknięty.
Ruszyliśmy wąskim korytarzem do dużej sali, gdzie Maya kazała nam się zatrzymać. Po chwili za nami wszedł Finnick Odair.
   - Za chwile zostaną Wam przydzielone dwa pokoje, w których będziecie mogli spotkać się ostatni - urwał i uśmiechnął się - Bądź też nie ostatni... - na te słowa to ja się uśmiechnęłam - Ze swoją rodziną.
Zakończył, po czym dwójka Strażników Pokoju poprowadziła mnie krętymi schodami na górę, aż do dużych, brązowych drzwi. Kiedy weszłam do pokoju moim oczom ukazało się kilka foteli, ściana z lustrami i mały stolik. Usiadłam na fotelu i założyłam nogę na nogę, przytykając wskazujący palec u ręki do ust. Zagryzłam zęby na paznokciu i zacisnęłam powieki. Miałam nadzieję, że nie ma tu nigdzie kamer, bo nie chciałabym być filmowana, gdy będę żegnać się z bliskimi.
Byłam ciekawa, kto przyjdzie... wiedziałam, że na pewno moja macocha i rodzeństwo, ale czy Deniss?
Drzwi się otworzyły i moje wątpliwości zostały rozwiane. Momentalnie wstałam, gdy tylko zobaczyłam, jak dwie, niemalże identyczne twarze biegną do mnie. Mój brat i moja siostra, przytulili się do mnie, a ja ich objęłam. Staliśmy tak przez chwilę, a ja nie chciałam ich wypuszczać.
   - Macie pół godziny - oznajmił Strażnik i zatrzasnął za sobą drzwi. Pół godziny...
Chciałam usiąść, ale to byłoby bez sensu. W końcu nie mieliśmy tu wypić przyjemnej herbatki i zjeść kilka ciastek, tylko mieliśmy się pożegnać.
   - Belle, tak strasznie Ci dziękuję, że...
   - Nie masz mi za co dziękować, kochanie - przerwałam siostrze, która momentalnie mnie objęła i zmoczyła mi kołnierzyk sukienki od swoich łez. - Hej, nie płacz - zaśmiałam się, głaszcząc ją po głowie. Na ten gest odkleiła się ode mnie i uśmiechnęła przez łzy.
Conor patrzył na mnie, a w jego oczach zbierała się fala łez. Przytulił się do mnie, a ja pocałowałam jego czoło. Nie chciałam, żeby płakał. Nie chciałam.
Mary stała i patrzyła na nas pustym wzrokiem. Oczy miała niemalże purpurowe od łez. Tak, jakby płakała krwią. Przekrzywiła głowę i spuściła wzrok. Dopiero wtedy spostrzegłam, że trzyma coś w ręce. Podeszła do mnie wolnym krokiem i pogładziła dłonią po policzku.
   - Nie przerywaj mi, jak będę mówić, dobrze? - spytała, a ja jedynie kiwnęłam głową. - Ja wiem, że nie zawsze byłam najlepszą matką... ja wiem, że po stracie mamy chciałaś mieć tatę tylko na wyłączność. A wtedy pojawiłam się ja i potem on zginął... i ja... - łzy nie pozwalały jej dalej mówić. Starała się je powstrzymać, ocierała nos wierzchem dłoni i cicho szlochała. Patrząc na to mimowolnie uchyliłam usta i nerwowo przełknęłam ślinę.
   - Ja naprawdę bardzo Cię kocham, Isabelle... - spojrzała na mnie swoimi pięknymi, błękitnymi niczym ocean oczami. Zagryzłam wargę i stanęłam jak wryta. Jeszcze nigdy nie usłyszałam od niej takich słów. To było... to było jak piorun.
   - Dlatego chcę, żebyś wzięła ze sobą to - otworzyła dłoń, w której trzymała trójząb wyrzeźbiony z drewna. Od razu rozwiązałam rzemyk na którym miałam drewnianą rybkę i przewlekłam prezent od Mary.
   - Dziękuję... - szepnęłam. To było jedyne, co mnie stać w tej chwili. Jednak bez pardonu objęłyśmy się i przypieczętowałyśmy to szczerym uściskiem.
Deniss stał i patrzył na mnie, jakby nie mógł uwierzyć, że kiedykolwiek będzie mnie musiał żegnać. Chwyciłam go za przedramię i przyciągnęłam do siebie, po czym wspięłam się na palce i objęłam go za szyję. Trwaliśmy objęci, dopóki Strażnik Pokoju nie otworzył drzwi i zakomunikował : 2 minuty.
   - Słuchaj, bardzo uważnie - ujął moją twarz w dłonie - Dasz radę. Jeszcze się zobaczymy. Obiecaj.
   - Obiecuję - odpowiedziałam, a ja pragnęłam, by ta chwila trwała wiecznie. Po chwili jednak złożył na moich wargach delikatny pocałunek i przejechał po nich kciukiem. Nie byłam na to przygotowana. Nie chciałam tego. Miałam ochotę go w tym momencie uderzyć, ale wiedziałam, że to nie była odpowiednia pora.
Udałam, że mi się podobało i delikatnie się uśmiechnęłam.
Kiedy strażnik wszedł do pomieszczenia, cała czwórka mnie objęła.
Te pół godziny, zleciało szybciej, niż bym przypuszczała. A przede wszystkim... chciała.


   Chyba się tego nie spodziewaliście, prawda? Serdecznie dziękuję wszystkim czytelnikom, to była motywacja do tego, by napisać ten rozdział! :) Pozdrawiam.